Spełniło się moje marzenie, żeby zabierać swojego syna na ryby, żeby uczyć go tego, co dobrego uczył mnie mój tata. Choć nie zawsze chciało mi się z nim jeździć na ryby, bo zrywał mnie z łóżka często w środku nocy, to na takie wyjazdy, pod namiot, czekałem z niecierpliwością. Tak samo było z Mateuszem, który przez ostatnie trzy dni przed wyjazdem pytał w kółko „Czy już jedziemy?„.
Na początku mieliśmy problemy z silnikiem, dlatego nie popłynęliśmy w zaplanowane miejsce, tylko trochę bliżej. Ale warto było, mimo, że ryb nie było wiele, to i tak było super. Jureczek z Mateuszem zrobili sobie kąpiel w wodzie, która miała tego dnia 21 st C (tutaj, w morzu Północnym, w Norwegii). Ja nie chciałem kłaść się spać cały słony. Ta temperatura dała nam do zrozumienia, że ambicje na wielkie połowy musimy schować na inną okazję.
Biwakowy super klimat: kiełbaska, ognisko, kleszcze i komary. No i my – harcerze. Oraz zuch Mateusz, który siedział z nami do późna.
Nastawialiśmy się na zimną noc, a okazała się wręcz gorąca. Najgorsze przeżycie to spanie z Mateuszem na jednej karimacie, a właściwie to on spał na tej karimacie, ja na ziemi. Cztery razy musiałem nurkować za nim do śpiwora, bo ciągle zsuwał się w dół. Towarzystwo miłe w ciągu dnia, ale w nocy… jeden chrapał, drugi sapał. A ja nie mogłem spać. Dlatego zastawiłem wędki na grunt, na nocne łowienie i czasem szedłem wyciągać jakieś małe rybki.
Rano ognisko, kawka, śniadanko i konserwa turystyczna, która obowiązkowo znalazła się w menu (tak Jurek dba o tradycje). Dzień wcześniej zrobił nawet kotlety mielone z warzywami. Dobrze mieć na pokładzie kuka z prawdziwego zdarzenia.
Jurek stając przed trudnym wyborem – łowienie ryb, albo wygłupy z Mateuszem, wybrał drugą opcję. I gdyby tylko ryb było tyle, co pytań Mateusza, to bylibyśmy jak Szymon Piotr po nocnych połowach. Ale było inaczej.
Na pocieszenie na wędkę wpadła jedna, całkiem spora rybka, którą Mateusz pomagał wyciągnąć tacie z wody. Za to pobiłem swój rekord sprzed roku i przywiozłem pięciu przyjaciół, zwanych kleszczami. Całe szczęście, że nie chiały się kumplować z Mateuszem i Jurkiem.
Już zaczynamy snuć plany na następny, pogodny weekend, żeby znów ruszyć na łowy. Jestem szczęśliwy, że Mateusz jest zainteresowany takimi wyjazdami i że mu się podobają. Fajnie widzieć coś takiego, co kiedyś sam przeżywałem, a teraz mogę dalej przekazać. Dziwne uczucie… piękne.
Comments 1
Super tekst… piękna przygoda…