17 st C, a więc pogoda na bluzę. Mieszkańcy Barcelony noszą kurtki raczej z przyzwoitości niż z powodu chłodu. A prognoza straszyła deszczem i 12 st. Chyba Barcelona nas lubi. Tak jak my ją!
Tak, przyznaję, że zamiast przygotowywać się do świąt w kuchni, postanowiliśmy odnowić siły w naszym ulubionym mieście, zaglądając do tutejszych kuchni.
Niespiesznie ( mamy 5 dni), bez ciśnienia (byliśmy już kilka razy w Barcy i miejsca must see już odwiedzone).
W dodatku pierwszy raz śpimy trochę z dala od turystycznego zgiełku, w dzielnicy Poblenou, którą dzieli od centrum kilka przystanków metrem. Mega mi się podoba patrzenie na mieszkańców tego miasta, podglądanie ich w miejscowych barach i łapanie ich rytmu. Jakże innego od norweskiego, czy polskiego. Choć widać to wyraźnie, że w ostatnich latach w Hiszpanii dzieje się nienajlepszej (świadczą o tym rozmowy miejscowych, którzy narzekają na wysokie bezrobocie i niskie pensje), Katalończycy spędzają wiele czasu w barach, w towarzystwie. To nie są piecuchy, jak Norwegowie, którzy cała zimę najchętniej spędziliby przed własnym kominkiem. Ani nie zestresowani Polacy, którzy tak często spotykają się na prędce, lub nie znajdują na to czasu. W Hiszpanach wciąż żyje ten luz i swoboda, chyba nazwałabym tę cechę po prostu umiejtnością cieszenia się z życia. Staruszkowie przychodzą do knajpki by wypić poranną kawę i zamienić kilka słów ze znajomymi. I młodzi robią to samo. Chyba między tymi ludźmi jest więcej serdeczności. To może tylko złudzenie, ale wydają się pozytywnie nastawieni do siebie nawzajem. Witają się i żegnają z uśmiechem.
Pierwszy dzień pobytu to zwiedzanie okolicy i spacer po centrum. Na Plaza de Catalunya jest akurat impreza dla dzieci: są mini tory do jazdy na rowerze, duża kopuła, w której sypią się brokatowe kartki, udające śnieg (a przed kopułą długaśna kolejka oczekujących na wejście do niej).
Nie stajemy w kolejce, pewnie niedługo doczekamy się śniegu w Norwegii – zimnego i nie tak błyszczącego, ale za to prawdziwego. Dzieci pochłaniają lody przy fontannie, a Kuba już się niecierpliwi, że trzeba zjeść obiad i spieszyć się do domu, bo przecieź wybiera się na mecz. Robimy więc właśnie tak i kierujemy nasze stopy w stronę jednej z najlepszych pizzeri w Barcelonie – pizzeri Mamma Mia. Wiemy, że znajduje się na ulicy, przy której mieszkamy. Wracając z metra pytamy miejscowych, gdzie dokładnie. Dwie – trzy przecznice stąd, mówią. I okazuje się, że to tuż obok naszej kamienicy. Pizza wyśmienita, rzeczywiście (a opinia pochodzi od osoby, która nie jest fanką tego przysmaku – czyli mnie). Zjadamy obiad, wracamy do naszego apartamenciku, Kuba szykuje się na mecz, a my na plac zabaw, który znajduje się niedaleko. Wiem, że dzieci potrzebują trochę się wyżyć, bo chodząc po mieście muszą trochę zachowywać sie jak miastowi – czyli iść spokojnie obok nas, trzymać się za rękę (nie zawsze im wychodzi), te dzieci po prostu muszą się wybiegać, jakkolwiek to brzmi. Urządzamy wyścigi dookoła niewielkiego, pustego placyku zabaw i dzieciaki hasają tak długo, aż zjawia się mama z dwoma ślicznie ubranymi dziewczynkami. Nawet jeśli mi się tylko zdawało, że na wejściu odczytałam w spojrzeniu niechętne pytanie – a cóż to za bieganie? – przenosimy się poza plac zabaw, a potem zmęczeni wracamy do domu. Miał być relaks i jest – na ile dzieci pozwalają 😉 Na jutro znów zapowiadają spore deszcze, więc jeśli tym razem Barcelona przestanie nas lubić, to my przypomnimy sobie, jak bardzo lubimy muzea.
Jeśli tekst wydaje Ci się interesujący, daj mi o tym znać.
Możesz to zrobić:
dzieląc się swoimi przemyśleniami w komentarzu
udostępniając wpis znajomym
A jeśli lubisz czytać naszego bloga, polub nasz fanpage tutaj
Comments 2
Jaki wynik meczu i kto grał?
Author
4:1 dla FCB, to były derby z Espanolem. Pozdrowienia 🙂