Kto był, ten wie, że Barcelonę trzeba odwiedzić. Miasto tętni życiem i każdy znajdzie w nim coś dla siebie. Trudno dokładnie określić, co tworzy niepowtarzalną atmosferę, która pozytywnie nastraja do życia i udziela się przyjezdnym. Chyba żadne inne miasto nie zachwyciło naszych dzieci do tego stopnia, co Barcelona.
Byliśmy tam z dwójką maluchów (rok i trzy lata) i parą znajomych, również z dwójką dzieci (rok i pięć lat). Najlepszą opcją w takiej sytuacji było wynajęcie apartamentu. Oprócz korzystnej ceny mieliśmy świetną lokalizację, a także stały dostęp do kuchni, co w przypadku wyjazdu z małymi dziećmi jest ważnym udogodnieniem. Poza tym, gdy dzieciaki szły już spać, mogliśmy do woli relaksować się w salonie. Wychodziło nam to tak dobrze, że zarywaliśmy wszystkie noce, śpiąc po 5 godzin na dobę. Funkcję budzika przejęły dzieci, nastawione nieprzestawialnie na godzinę ósmą. Rano, po bolesnej pobudce, kawa stawiała nas na nogi i wyruszaliśmy na całodzienne wędrówki po mieście. Pokonywaliśmy mnóstwo kilometrów, czasem tylko korzystając z dobrodziejstw metra. W czasie tego wypadu dotarło do mnie z całą jaskrawością, że na wyjazdach z dziećmi obowiązuje inny rytm.
Napięty plan na każdy dzień nigdy nie został zrealizowany. Wciąż zaskakiwał nas zmrok. Mimo przekładania z dnia na dzień kolejnych atrakcji, wyjazd był intensywny i interesujący. Dzieci przemierzały z nami ulice miasta, radośnie naładowane. Wózki sprawdziły się wyśmieniacie, podobnie jak chusta.
Najdłuższą przerwę stanowił czas posiłków. Hiszpanie lubią biesiadować, a kelnerzy szanując te przyzwyczajenia również się nie spieszą. Zatem dwie godziny przy stole, chcąc – nie chcąc, spędzaliśmy codziennie.
Przysmaki trafiają głównie w gusta miłośników owoców morza. Ulubionym śniadaniem naszych dzieci były kanapki ze smarzonymi krążkami kałamarnicy. Na obiad jadły je chętnie z warzywami.
Jeszcze długo po przyjeździe z Katalonii słyszałam z ust Kai pytanie „Kiedy znów pojedziemy do Barcelony?”. Co takiego urzekło ją w tym mieście?
Kolory Parku Güell?
Czy może mężczyzna grający na afrykańskim instrumencie kora?
Ślimaki spełzające z wież La Sagrada Familia?
A może kominy La Pedrera, kolejnej budowli projektu Gaudiego?
La Boqueria, czyli targ przy Las Ramblas?
Czy kąpiel w morzu w połowie października?
Atrakcje miejscowego Oceanarium (w mojej opinii dość mizernego, ale dzieciom się podobało)?
Miejskie zebry?
Drzewa na murze?
Czy po prostu dobre towarzystwo?
Myślę, że brak jednoznacznej odpowiedzi. Bo Barcelony nie da się opisać. Ją trzeba poczuć!