Spuchnięta kostka i jej właściciel Kuba, dzieciaki i ja, czyli trzyimy (ze spuchniętą kostką) wyrusza na leśny szlak prowadzący do oddalonych o kilkanaście kilometrów miejscowości. My wybieramy się bliżej, do punktu widokowego.
Ruszamy.
Słońce świeci (Widzisz, nie mieli racji z prognozą pogody).
Pada deszcz (A jednak mieli).
Grad (?).
To nie problem dla dzieciaków, ubranych w wiosenne kombinezony. Największy chyba dla mnie, bo oprócz włosów nie mam niczego na głowie.
– Czy już możemy zrobić piknik? – Kaja przystaje pośrodku ścieżynki, a małe kuleczki odbijają się od jej kaptura.
– Jeszcze nie pora – spoglądam na córeczkę, doszukując się oznak, że żartuje.
Nie dostrzegam. Jej najwidoczniej deszcz i drobny grad nie przeszkodziłby w leżeniu na kocyku.
Mamy co prawda koc piknikowy z izolacją od spodu, ale nie jestem przekonana, że kanapki z gradem byłyby smaczne.
Poza tym tak sobie zaplanowałam, że rozłożymy się dopiero po dotarciu na miejsce.
Zaplanowałam. Postanowiłam. Mimo pokwękiwań dochodzących z różnych stron chciałam popędzić towarzystwo do celu.
I co?
Najgłośniejszy kwęk dotarł z ust właściciela spuchniętej kostki.
Czy udało nam się dojść?
Nie.
Czy to problem?
Nie.
I wiecie co? Wycieczka i bez tego była fajna. Szybko wyszło słońce i znaleźliśmy idealne miejsce na piknik. Objadanie się to jedna z ulubionych atrakcji naszych dzieci.
A później, gdy tak szłam niosąc w nosidle najmłodszego synka i patrzyłam na idącego przed nami Kubę, trzymającego za ręce dzieciaki, czułam fale wszechogarniającej miłości. To momenty, które zdarzają mi się, gdy w sercu pojawia się wdzięczność, a za nią płynie nieograniczone poczucie szczęścia. Momenty, z których wyrywały mnie słowa Kai („Już nie chcę iść”, mówiła, by po 5 minutach dodać „Co za szczęśliwy dzień, najfajniejszy”). Mateusz z kolei na wycieczce był zbyt kontaktowy – za bardzo spoufalił się z kamienistą dróżką, przylegając do niej noskiem, oraz z małym strumyczkiem, któremu również przyglądnął się z bliska. Najmłodszy z ogromną pasją pokonywał samodzielnie (nie)wielkie odległości, zbierając po drodze co bardziej ubłocone patyki.
I wiecie co, może i bez dzieci zaszłabym dalej. Może osiągnęłabym więcej. Ale jestem pewna, że nie umiałabym odczuwać szczęścia na widok faceta trzymającego dzieci za ręce. A poza tym – wcale nie chcę być gdzieś dalej. Tylko właśnie tu.
Może cię również zainteresować: http://trzyimy.pl/czym-skorupka-za-mlodu-nasiaknie/
***
Jeśli tekst wydaje Ci się interesujący, daj mi o tym znać. Twoja opinia jest dla mnie bardzo cenna.
Możesz to zrobić:
dzieląc się swoimi przemyśleniami w komentarzu
udostępniając wpis znajomym
A jeśli lubisz czytać naszego bloga, polub nasz fanpage tutaj
Dobrego dnia!
***
Comments 5
Ale ładnie (…napisane) 🙂
Author
Dzięki Ewa 🙂 Pozdrawiamy
To widzę wycieczka sie udała :)))
Author
Pewnie 🙂 Nie ważne gdzie, ważne z kim 😉
Czytam od poczatku, a skomentowalam dopiero teraz . Pieknie to ujelas. Milosc….rodzina…bliskosc…wspolgranie…wszystko w jednym. Moglabym powiedziec -zazdroszcze, powiem -podziwiam. Pozdrawiam Ania z Hallingdal-tez na rozdrozu-Polka czy juz bardziej Norwezka .