Już na samym początku dwudniowej „wycieczki” czułam wdzięczność. Słońce zaglądało do kabiny samolotu (w dole płynęły chmury), a ja spokojnie mogłam czytać, pisać, obserwować. Co za relaks.
Wyjazd służbowy do Oslo w związku z 30-leciem działalności firmy w której pracuję w Norwegii dla każdego z nas był atrakcyjny z innych powodów. Dla dwudziestokilkulatków to przede wszystkim okazja do imprezy i darmowego alkoholu (tak, ten argument przemawia do wielu, bo w Norwegii ceny trunków wyskokowych mogą przyprawiać o zawrót głowy prawie tak samo jak sam alkohol). Dla szefów to pewnie trochę obowiązek i okazja, by pozałatwiać sprawy z „szychami” i zacieśnić więzi z własnymi pracownikami. A dla mnie była to okazja, by spać do 9.00, przeczytać w spokoju książkę i poszwędać się po Oslo, w którym byłam kilkakrotnie, zawsze z dziećmi. A wtedy zwiedzanie odbywa się na nieco innych zasadach.
Po dniu wypełnionym szkoleniami i wieczorną imprezką, nastąpił kolejny (tak zwykle bywa). Samolot powrotny był po 16.00, więc kilka godzin można było wyrwać dla siebie. Nie pojechałam z grupką znajomych prosto na lotnisko, by czekać tam przez kilka godzin na samolot. Nie pojechałam do centrum z szefami, by spędzić kilka godzin na sofie w sieciowej restauracji. Za to wybrałam się do Galerii Narodowej. Chciałam zobaczyć obrazy najsławniejszego norweskiego malarza, Edwarda Muncha. W Oslo znajduje się m.in. jego najsłynniejsze dzieło Krzyk, który należy do czołówki 10 najbardziej rozpoznawalnych obrazów świata.
Tak naprawdę tworzenie obrazu pochłonęła Muncha do tego stopnia, że powstały aż 4 jego wersje (wszystkie zachowały się do dziś). Ten obraz niewątpliwie jest kultowy, podobnie jak jego cena, wynosząca 120 mln dolarów. Zanim przyjrzałam mu się z bliska myślałam przede wszystkim, że to przesłanie dotyczące kondycji naszego świata, tak opłakanej, że nic tylko krzyczeć wniebogłosy. Ale obraz ten ma też w sobie coś z obłędu, szaleństwa. Całkiem możliwe, bo powstał niedługo po tym, jak siostra Muncha trafiła do szpitala psychiatrycznego. W każdym razie to samotność, zagubienie i brak zrozumienia (z resztą ile osób, tyle możliwych interpretacji). Tuż obok na ścianie w galerii znajduje się inny obraz Muncha, Taniec życia.
Może nie zachwyca perfekcyjnymi pociągnięciami pędzla, ale mnie ucieszyło to spotkanie. Było dla mnie jak sentymentalna podróż, bo pamiętam jego reprodukcję z podręcznika z liceum, pamiętam interpretacje i w ogóle powróciły do mnie wrażenia z tamtej lekcji polskiego. A miała miejsce jakieś dwie dekady temu. Poczułam się, jakbym trafiła w dziurę w czasie i przeniosła się na chwilę do starej klasy.
Kolejne przyjemne spotkanie to zetknięcie się z drzeworytem Wielka fala w Kanagawie. Jeśli tytuł nie mówi wam zbyt wiele, to z pewnością sam drzeworyt tak. To najbardziej znana praca Hokusaia Katsushika, a także najbardziej rozpoznawalny przykład sztuki japońskiej. Ten drzeworyt powstał ok. 1831 roku jako pierwszy z cyklu 36 widoków na górę Fudżi (w tle widać tę górę).
Tyle o sztuce, bo tak naprawdę chciałam wam powiedzieć o oderwaniu od cyklu, od powtarzalności, obowiązków. I odnalezieniu siebie w zgiełku, w wielkim mieście. Nawet przy okazji firmowego wyjazdu. Takie momenty łapię w obie dłonie, chcąc wycisnąć z nich możliwie najwięcej. Czuję, że potrzebuję oddechu. Fali. Tańca. Potrzebuję krzyku, żeby zrozumieć. Żeby stanąć obok. Żeby żyć z całych sił.
***
Jeśli tekst wydaje Ci się interesujący, daj mi o tym znać.
Możesz to zrobić:
dzieląc się swoimi przemyśleniami w komentarzu
udostępniając wpis znajomym
A jeśli lubisz czytać naszego bloga, polub nasz fanpage tutaj
Dobrego dnia!
***
Comments 2
Dziękuję za bloga i wyrazy uznania, za to że Ci się chce. W życiu same pieniążki i kawałek kiełbasy nie wystarczają. (sam nie jem mięsa). :). Z tego powodu Twj blog jest potrzebny.
Chciałem się podzielić ciekawą analizą okresu w którym tworzył Munk. Otóż jego Krzyk, można zinterpretować jako wyraz stresu z powodu eksistentielle udfordringer på tærsklen til det moderne liv. Jest to cytat z wikipedii o duńskim malarzu Vilhelmie Hammershøi. Munk zdesperowany krzyczał, bo stary dobry świat zanikał na zawsze. Reakcja na te zmiany w Kopenhadze była inna, mianowicie była to pewna nostalgi, ale też i autorefleksja i nadzieja na lepsze jutro. Zobacz https://da.wikipedia.org/wiki/Vilhelm_Hammersh%C3%B8i
Pozdrowienia
Tadeusz (zam. w Kopenhadze, w Danii jestem 35 lat)
PS. Czy mieszkasz w Norwegii i jak długo?
Author
O dzięki, bo czasem z motywacją słabo. U Munka z tą nadzieją to chyba nie najlepiej, przynajmniej w moim odbiorze tak to wygląda. A 35 lat na emigracji to szmat czasu, ja owszem, mieszkam w Norwegii, już 7 lat (jak dla mnie „już”) i tęsknię coraz bardziej do tych pagórków leśnych, do tych łąk zielonych, itede. Chcę wracać. Przesyłam serdeczności