Przyznam, że gdy po przyjeździe do Norwegii pojawiło się na świecie nasze dziecko żyłam w paranoi, która powracała do mnie każdorazowo po lekturze artykułu dotyczącego działań Barnevernet (BV, czyli instytucja zajmująca się ochroną praw dzieci). Były to artykuły polskojęzyczne i przedstawiały działania urzędu w najgorszym świetle. Myślę, że ten problem dotyczy wielu, choć z pewnością nie wszystkich polskich rodzin (problem strachu). Gdy przychodziłam z dzieckiem do przedszkola i byłam nie w humorze (och tak, nie często, ale to mi się zdarza), czułam się bardzo niekomfortowo pod czujnym spojrzeniem przedszkolanki. I widziałam każdego kolejnego rodzica szczerzącego zęby do nauczycielki. Potrzebowałam trochę czasu, żeby zobaczyć, że spora część przykleja sobie uśmiech na czas takich okoliczności jak oddawanie i odbieranie dziecka z przedszkola. Męczyła mnie ta sytuacja. Dziś mniej się tym przejmuję, jednak był czas, kiedy czułam się niemal przymuszona do odgrywania scenek w norweskim stylu.
Potem następował czas uspokojenia. Nad emocjami górę brała logika i myślałam sobie: nie biję dzieci. Są pogodne i uśmiechnięte. Kocham je z całych sił i one czują się kochane. Po co sobie wkręcać jakiekolwiek historie? I żyłam w spokoju aż do kolejnej informacji na temat bezzasadnego odebrania dziecka.
Choć tak naprawdę to, jakie były fakty, zawsze pozostawało dla mnie nierozstrzygnięte. Ponieważ BV obowiązuje tajemnica zawodowa i za każdym razem znana jest wersja wyłącznie rodziców. Czasem nowe światło na zdarzenia rzuca relacja odebranego dziecka. Ale do takich zwierzeń nie mam dostępu.
Częstym argumentem Polaków, którzy obawy przed BV uważają za niepoważne jest fakt, że Norwedzy nie boją się Barnevernet. Czy rzeczywiście jest to fakt? Z pewnością znajdą się jednostki, które nie do końca ufają tej instytucji. Ale warto zwrócić uwagę na to, że jeśli BV odbiera dzieci norweskim rodzicom, to najczęściej są to głównie narkomani. Tego samego nie można powiedzieć o rodzinach imigrantów pozbawionych opieki nad swoimi dziećmi.
W 2015 roku 75% odebranych dzieci pochodziło z rodzin norweskich. Reszta, czyli 25% to dzieci imigrantów.
Co znamienne, dzieci z rodzin imigrantów odbierane są częściej niż z etnicznie norweskich rodzin.
Na świecie odbywają się manifestacje protestacyjne przeciwko działaniom norweskiego Barnevernet.
NARRACJA NORWESKA
W Norwegii tolerancja dla przemocy w rodzinie jest zerowa. Jest to zagwarantowane ustawą. Dziecko ma swoje prawa i z całą stanowczością trzeba ich przestrzegać. W sferze zwyczajowej dzieci są uczone, by stawiać granice i wymagania.
Wychowanie to negocjacja. W wielu kwestiach nie powinno się narzucać dziecku swojego zdania. To ono ma prawo wpływać na decyzje związane z jego losem. Polecenie typu: „Masz teraz posprzątać swój pokój” reprezentuje model wychowawczy niezalecany w Norwegii. Zalecana jest negocjacja (czy może dawanie pseudowyborów) typu: Wolisz włożyć naczynia do zmywarki, czy posprzątać w pokoju?
W 2014 roku BV interweniował 68 241 razy. W 49% koncentrowano się na wzmocnieniu
rozwoju dziecka; najczęściej stosowaną metodą przez BV było doradztwo w celu poprawy
umiejętności rodzicielskich. Odebrano 1665 dzieci, zatem 2,4% wszystkich spraw zakończyło się w ten sposób.
Opiece BV podlegają najczęściej nastolatkowie, ale najwięcej odbieranych jest małych dzieci.
Przed Barnevernet stoi wiele wyzwań. Jednym z nich jest wyjście naprzeciw wielokulturowemu społeczeństwu. Randi Wærdahl*** twierdzi, że nie ma potrzeby obawiać się, że dzieci zostaną odebrane jeśli przestrzega się zakazu dotyczącego kar cielesnych. Nie jest tak, że jeśli zdarzyło nam się pociągnąć mocniej dziecko za rękę, to BV zapuka do drzwi. Badaczka proponuje, by przedyskutować z dzieckiem i ustalić wspólne stanowisko dotyczące tego, jaki jest sprawiedliwy podział obowiązków oraz praw w rodzinie.
NARRACJA POLSKA
Jak uważa Sławomir Kowalski, Konsul RP z ambasady w Oslo, głównym problemem jest różnica dotycząca samej rodziny. W przypadku polskich rodzin jednak wciąż najczęściej jest to związek sakramentalny. Podstawa norweskiej rodziny to kontrakt. Jak można przeczytać w „The nordic way” idealna (skandynawska) rodzina tworzona jest przez niezależnych finansowo dorosłych i dzieci, które stają się niezależne tak szybko, jak to możliwe. Przepaść między tym, czym jest sakramentalne małżeństwo, a tym, czym jest małżeństwo kontraktowe powoduje wiele nieporozumień.
Jak czytamy w ustawie regulującej pracę Barnevernet: „Pracownik socjalny ma obowiązek interweniować i umieścić dziecko w rodzinie zastępczej (…) jeśli jest ryzyko, że rodzice nie są zdolni do zapewnienia odpowiedniej opieki dziecku”*.
Taki zapis pozostawia szerokie pole do interpretacji, w których swoje odbicie mają różnice kulturowe. Bo to co Norweg uważa za „odpowiednią opiekę nad dzieckiem” nie zawsze będzie tym, co myśli Polak. I odwrotnie.
W Norwegii podkreślana jest konieczność zapobiegania w celu ochrony, natomiast nie bierze się szczególnie pod uwagę innego przepisu, mówiącego o tym, by nie oddzielać dzieci od rodziny, jeśli nie jest to konieczne.
Coś, co bulwersuje nie tylko Polaków, to nowelizacja NOU 2012:5, czyli zniesienie zasady biologicznego pierwszeństwa na rzecz lepszego rozwoju dziecka. Choć wydaje się, że protesty na świecie doprowadziły niedawno do złagodzenia tej polityki. Jak donosi Dagbladet** Norwegia ratyfikowała konwencję Haską z 1996 roku na mocy której dzieci imigrantów w przypadku pozbawienia rodziców praw do opieki mają trafiać do krewnych w kraju ojczystym, zamiast do rodzin zastępczych w Norwegii. Ma to załagodzić konflikty z rodzinami odebranych dzieci, zwłaszcza z Europy Środkowo-Wschodniej. Prawo wchodzi w życie 1 lipca 2016 roku.
Obecnie opanowałam strach przed BV uznając go za irracjonalny. I już zadowolona pomyślałam, że niepotrzebna ta cała panika (owszem, zdarzają się nadużycia ze strony BV, ale przede wszystkim urząd pomaga rzeczywiście dzieciom, które tej pomocy potrzebują). I właśnie gdy zaczęłam odzyskiwać spokój ducha, znów dotarły do mnie wieści, tym razem dotyczące nastolatków.
I wydaje mi się, że tu pojawia się spory problem. Urząd wielokrotnie staje między dzieckiem, a rodzicem. I nie chodzi tu o przemoc fizyczną. Moim zdaniem wspiera rozłam w rodzinie. Jak?
Dla niektórych nastolatków okres „buntu i naporu” to czas prawdziwych burz. Wydaje się naturalne, że bunt, który ma pomóc dorastającemu człowiekowi odnaleźć swoją tożsamość, skierowany jest przeciwko zastanemu porządkowi świata, a jego naczelnymi reprezentantami są rodzice. I to jest ok (swoją drogą słyszałam, że z najbardziej zbuntowanych nastolatków wyrastają najfajniejsi dorośli). I właśnie w tym czasie, gdy młody człowiek neguje wiele rzeczy poszukując siebie, chce negować również rodziców. W tym miejscu pojawia się urząd, który w pewien sposób mówi temu młodemu człowiekowi: masz rację, nie musisz słuchać rodziców, ważne co ty chcesz. I dzieci, czasem w złości i na własne życzenie proszą o zabranie z domu. Skarżą się, że są nękane psychicznie. Bo np. nie mogą chodzić na imprezy. BV staje czasem po stronie nastolatka. Choć nie zawsze. Słyszałam o sprawie, która dotyczyła nieco innej kwestii: 14-latka spotykała się z 21-letnim chłopakiem. Tym zaniepokoiła się mama i zabroniła kontaktów. Córka poskarżyła się w szkole, że mama dręczy ją psychicznie i szkoła poinformowała Barnevernet (to obowiązek). Była rozmowa z pracownikami z urzędu, którzy jednak nie zgodzili się z dziewczyną, rozumiejąc, że mama działała z obawy o dobro córki. Sprawa zakończona. Bliski świadek tej sytuacji, osoba pochodząca z Polski, mówi, że po tych zdarzeniach nie wierzy, że Barnevernet odbiera dzieci za nic.
Są Polacy wdzięczni tej insytucji; otrzymali rzeczywistą pomoc. I tacy, którzy przeżywają życiowy dramat i BV uważają za największe zło. Pewne jest to, że są kontrowersje związane z działaniem urzędu.
Dlaczego wielu Polaków się boi?
Nie, nie sądzę że większość bije swoje dzieci. Myślę, że całkiem zdrowo funkcjonujące rodziny (nie mówię, że idealne, ja takich nie znam; ale takie w których jest miłość, odpowiedzialność i troska o dzieci) bywają przerażone, gdy zbuntowany 2,3,4…-latek wyje, drze się, i cóż, wyprowadza z równowagi rodziców, którzy też potrafią wrzasnąć. Oczywiście, najlepiej, gdybyśmy potrafili być opanowani w każdej sytuacji, do tego warto dążyć, jednak posiadanie własnych emocji, które czasem wyrażamy głośniej, niż byśmy chcieli jest faktem w przypadku większości ludzi. Widzę to tak, że zwykle my, Polacy, jesteśmy bardziej zestresowani. Widać to w pracy, widać też w domu. Oczywiście jest to uproszczony obraz świata. Jednak dość obce jest naszemu sposobowi życia powiedzenie „ikke stress”. Myślę, że „kultura uśmiechu na twarzy” również jest nam obca. Powiedziałabym, że z naszych twarzy łatwiej wyczytać prawdziwe emocje. A patrząc na Norwegów w miejscach publicznych można czasem odnieść wrażenie, że oni mają tylko te pozytywne.
Myślę, że przede wszystkim potrzeba nam zrównoważonej informacji, zamiast sensacyjnych doniesień. I nie dajmy się zwariować. Rozmawiajmy w przedszkolu, w szkole, dajmy się poznać, a także otwórzmy się na to, czego nie znamy. Nie po to, by ślepo naśladować, czy to ze strachu, czy naiwności, norweskie podejście do dzieci. Ale po to, by wyciągnąć to, z czego warto skorzystać. I pozostać twardo przy tym, co uważamy za wartościowe. Choć już dziś wiem, że nie będzie to łatwe.
*Ustawa z dnia 17 lipca 1992 (Barnevernloven, Lov av 17. juli 1992 nr. 100)
Pracownik socjalny ma obowiązek interweniować i umieścić dziecko w rodzinie zastępczej jeśli:
a. rodzice nie wywiązują się adekwatnie z zadań opieki nad dzieckiem gdzie jego bezpieczeństwo i zdrowie mogą być narażone.
b. jeśli rodzice nie są w stanie zapewnić opieki dziecku specjalnej troski
c. w przypadku przemocy fizycznej lub emocjonalnej, poważnym zaniedbaniu potrzeb dziecka oraz malterowania i molestowania
d. jeśli jest ryzyko, że rodzice nie są zdolni do zapewnienia odpowiedniej opieki dziecku.
** http://www.dagbladet.no/2016/04/28/nyheter/innenriks/barnevern/44032856/
*** Tekst napisałam w oparciu o prelekcję Randi Wærdahl z Agderforskning „Det Norske Barnevernet – venn eller fiende?” (Norweski Barnevernet – przyjaciel czy wróg”), wypowiedzi Sławomira Kowalskiego, Konsula RP z ambasady w Oslo, oraz własne obserwacje.
^^^
Jeśli tekst wydaje Ci się interesujący, daj mi o tym znać. Twoja opinia jest dla mnie cenna.
Możesz to zrobić:
dzieląc się swoimi przemyśleniami w komentarzu
udostępniając wpis znajomym
A jeśli lubisz czytać naszego bloga, polub nasz fanpage tutaj
Dobrego dnia!
^^^
Myślę, że przede wszystkim potrzeba nam zrównoważonej informacji, zamiast sensacyjnych doniesień. I nie dajmy się zwariować. Rozmawiajmy w przedszkolu, w szkole, dajmy się poznać, a także otwórzmy się na to, czego nie znamy. Nie po to, by ślepo naśladować, czy to ze strachu, czy naiwności, norweskie podejście do dzieci. Ale po to, by wyciągnąć to, z czego warto skorzystać. I pozostać twardo przy tym, co uważamy za wartościowe. Choć już dziś wiem, że nie będzie to łatwe.
*Ustawa z dnia 17 lipca 1992 (Barnevernloven, Lov av 17. juli 1992 nr. 100)
Pracownik socjalny ma obowiązek interweniować i umieścić dziecko w rodzinie zastępczej jeśli:
a. rodzice nie wywiązują się adekwatnie z zadań opieki nad dzieckiem gdzie jego bezpieczeństwo i zdrowie mogą być narażone.
b. jeśli rodzice nie są w stanie zapewnić opieki dziecku specjalnej troski
c. w przypadku przemocy fizycznej lub emocjonalnej, poważnym zaniedbaniu potrzeb dziecka oraz malterowania i molestowania
d. jeśli jest ryzyko, że rodzice nie są zdolni do zapewnienia odpowiedniej opieki dziecku.
** http://www.dagbladet.no/2016/04/28/nyheter/innenriks/barnevern/44032856/
*** Tekst napisałam w oparciu o prelekcję Randi Wærdahl z Agderforskning „Det Norske Barnevernet – venn eller fiende?” (Norweski Barnevernet – przyjaciel czy wróg”), wypowiedzi Sławomira Kowalskiego, Konsula RP z ambasady w Oslo, oraz własne obserwacje.